Występujący w II lidze KKS Kalisz powalczy o półfinał Fortuna Pucharu Polski ze Śląskiem Wrocław. Piłkarze Bartosza Tarachulskiego jesienią wyeliminowali z rozgrywek m.in. Widzewa Łódź i Górnika Zabrze. Gospodarze nie będą faworytem dzisiejszego starcia, jednak mocno wierzą w swoje umiejętności sprawienie kolejnej niespodzianki. We wtorek awans do półfinału wywalczyła Legia Warszawa i Górnik Łęczna.

31 sierpnia, Kalisz. Po 22. minutach starcia drugoligowego KKS z Widzewem Łódź, który po wielu latach wrócił do Ekstraklasy, gospodarze sensacyjnie prowadzą aż 3:0. Wydawało się, że zespół Janusza Niedźwiedzia już się nie podniesie. Nic z tego, bramkę kontaktową łodzianie zdobyli jeszcze przed przerwą. Drugiego już po niej. Mimo to, gospodarze prowadzeni przez Bartosza Tarachulskiego szykowali się do świętowania awansu do ćwierćfinału rozgrywek, ale Widzew nie miał zamiaru odpuszczać, w samej końcówce z rzutu karnego wyrównał Marek Hanousek, doprowadzając do dogrywki, a kibiców gospodarzy do ogromnego wkurzenia.

Horrory zakończone happy endem

W dogrywce oba zespoły ponownie zabrały się za ofensywę. KKS wychodził na prowadzenie w 105. i w 118. minucie, ale goście nie zamierzali odpuszczać. Gol Łukasza Zjawińskiego w samej końcówce oznaczał serię jedenastek. Ta również była pasjonująca, ostatecznie wygrali kaliszanie, sprawiając dużą niespodziankę. W kolejnej fazie przyszedł czas na Olimpię Elbląg, którą KKS ograł 2:0. W 1/8 finału rozgrywek los ponownie skojarzył drugoligowca z zespołem z Ekstraklasy, tym razem z Górnikiem Zabrze.

Śląski klub podobnie jak Widzew, dał się zaskoczyć. Po 57. minutach na tablicy wyników widniało dwubramkowe prowadzenie gospodarzy, ale znowu nie udało się utrzymać korzystnego rezultatu. O awansie miała zdecydować dogrywka, a następnie seria jedenastek. W niej lepsi byli gospodarze, dzięki czemu mogli się cieszyć z historycznego awansu. Przypomnijmy, że ćwierćfinał, to najlepsze osiągnięcie kaliszan.

Trudno nie chwalić KKS, ten sezon układa się dla graczy tej drużyny wyśmienicie. Kaliszanie zajmują aktualnie pozycję wicelidera II ligi. Gdyby udało im się utrzymać tę lokatę, w przyszłym sezonie rywalizowaliby na zapleczu Ekstraklasy. A przecież taki był cel, gdy dwa lata temu KKS w roli beniaminka szturmował bramy I ligi. Dotarł do finału baraży, ale poległ ze Skrą Częstochowa. Poprzedni sezon był wyraźnym okresem przejściowym, obecny jest powrotem do tego, co kibice w Kaliszu obserwowali przed dwoma laty. Skąd ta przemiana zespołu? Czy KKS jest gotowy na kolejny sukces?

— Emocje przed meczem, stres, inspiracja to nas bardziej motywuje i nie ukrywam, że my w Kaliszu, zawodnicy, kibice, działacze jesteśmy głodni sukcesów. Mamy młody zespół, w którym nie brakuje doświadczonych graczy jak Nestor Gordillo, ja czy Adrian Łuszkiewicz. Każdy z nas ma swoje ambicje. Nasza pozycja wyjściowa w II lidze jest świetna, a przygoda w Pucharze Polski jest znakomitym dodatkiem. Przed nami starcie, na które nikogo nie trzeba motywować, zmierzymy się z przeciwnikiem z najwyższej półki, bo tak postrzegam Śląsk Wrocław, grający w Ekstraklasie. Z drugiej strony już pokazaliśmy, że potrafimy grać z zespołami występującymi dwa poziomy rozgrywkowe wyżej i to na równym poziomie — zapewnia Piotr Giel, który razem z Gardillo jest najlepszym strzelcem KKS, w lidze obaj zdobyli po 10 bramek.

Trener szyty na miarę Kalisza

— Fajna sprawa, dobrze się to wszystko poukładało. Rok temu pewnie nikt się nie spodziewał, że zagramy bardzo dobrą jesień na dwóch frontach. Wiosną chcemy to kontynuować, marzenia się spełniły, ale marzymy dalej i nikt nam nie może tego zabronić. Liczymy na więcej, choć wiemy, że to będzie ciężki mecz. Śląsk Wrocław jest na tyle dobrym zespołem, że czeka nas wymagające starcie. Chociać Widzew i Górnik także postawili trudne warunki, a daliśmy radę —mówi z kolei Adrian Łuszkiewicz.

— Porównując poprzednie sezony, to pierwszy, w którym byliśmy beniaminkiem było dobrze. Dotarliśmy do finału baraży, przegraliśmy ze Skrą Częstochowa. W kolejnym chyba za bardzo chcieliśmy, balonik był mocno napompowany. A dysponowaliśmy słabszą kadrą, odszedł od nas Nestor Gordillo, odszedł Tomek Hołota, poważnej kontuzji w półfinale baraży doznał Andrzej Kaszuba. Zespół nie był na tyle zbilansowany, co w pierwszym sezonie i to było widać. Do tego doszły roszady na ławce trenerskiej, co także nie pomagało. Latem przyszedł trener Tarachulski, wszystko poukładał, wdrożył swoją wizję. Poza tym zostaliśmy w tym samym składzie, z wyjątkiem Przemka Stolca i Kuby Staszaka. Mentalnie i taktycznie jesteśmy mocni, pomysł trenera nam się spodobał, do tego zakończyliśmy jesień na drugim miejscu w lidze i w ćwierćfinale Pucharu Polski — dodaje kapitan KKS-u.

— W dobrym momencie trafiliśmy na trenera Tarachulskiego, który wraz z resztą sztabu wyciągnął z nas bardzo dużo. Po prostu przyszedł i w nas uwierzył, co nam bardzo dużo dało. Mentalnie jesteśmy zbudowani, co dało efekty. Uważam, że zespół mamy na tyle dobry, że można było wyciągnąć z niego tyle, ile wyciągnął jesienią trener Tarachulski. Nie ukrywam, że praca między nami a całym sztabem wygląda bardzo dobrze, po prostu ciągniemy wózek razem i w jedną stronę — podkreśla Giel, który nie zmartwił się bezbramkowym remisem z Olimpią Elbląg, pierwszym starciem po zimowej przerwie.

— Trzeba docenić rywala, bo rozegrał bardzo dobre zawody na bądź co bądź trudnym terenie dla każdego. Nie przegraliśmy u siebie żadnego spotkania. Pierwszy mecz zawsze jest jakąś niewiadomą, nie było też z nami trenera Tarachulskiego, zastąpił go trener Marcin Woźniak. Po prostu, tak się mecz ułożył, stał na bardzo solidnym drugoligowym poziomie. Myślę, że nikt nie jest do końca zadowolony, ale nie ma co robić z tego remisu dramatu, trzeba się skupić na kolejnych meczach — zapewnia napastnik.

Zawsze grają na własnych zasadach

Co warto podkreślić, kaliszanie nie zmieniają specjalnie swojego stylu gry w rozgrywkach Pucharu Polski. Prezentują to, co daje im punkty w lidze czyli odważną, ofensywną grę.

— Nie ukrywam, że jako napastnik bardzo się cieszę z takiego obrotu spraw. Nie jesteśmy zespołem, który czeka na rywala, nawet jeśli jest nim drużyna z Ekstraklasy. Przyjeżdża do nas Widzew, Górnik Zabrze, a my gramy swoje, agresywnie, do przodu i nie zatrzymujemy się, bo fizycznie wyglądamy bardzo dobrze. W tym tkwi nasza siła. Uważam, że mamy wielu zawodników, którzy mają wyższe umiejętności niż II liga, po drugie jesteśmy dobrze przygotowani mentalnie i fizycznie — wyjaśnia Giel.

— Widzew i Górnik to wielkie firmy, a pokazaliśmy, że możemy z nimi rywalizować jak równy z równym. Nie oszukujmy się, bez fałszywej skromności, graliśmy solidnie i nie było widać różnicy dwóch klas rozgrywkowych. Wiele osób do mnie pisze, że z dużą przyjemnością się ogląda nasze mecze, zwłaszcza w Kaliszu. To miłe, bo różnie z tym bywało, szczególnie w poprzednim sezonie, gdzie trochę cierpieliśmy na boisku. Teraz nauczyliśmy się takiego stylu, który cieszy oko i który nam w stu procentach odpowiada. Tym bardziej cieszy, że daje nam punkty w lidze i kolejne awanse w Pucharze Polski — dodaje 33-latek.

— W szatni panuje partnerska, koleżeńska relacja. Każdy zdaje sobie sprawę z tego, z jakim rywalem przyjdzie nam się mierzyć, ale też z tego, jaki krok możemy zrobić. Zarówno dla kaliskiej piłki, jak i dla siebie. Może to frazes, ale to Śląsk musi, a my możemy. Wrocławianie są na fali, mogą żałować remisu z Koroną (1:1), ale ostatnio wygrali z Lechem (2:1). My jednak mamy swój cel, taktyka jest rozpisana, więc wiemy, co mamy grać. Wierzę w to, że kibice będą nas nieść. Mam nadzieję, że wizja awansu do półfinału nie będzie nam plątać nóg. Jeśli każdy z nas zagra na swoim poziomie, to o wynik i emocje będę spokojny — podkreśla Łuszkiewicz.